gorycznie, że nie chce ani jego samego, ani jego fletu, płomienny muzykant zwrócił swoje afekty do wdowy, która, choć nie tak bogata ani ładna, jak Kamila, nie była wszakże zupełnie pozbawiona wdzięków i pieniędzy. Z tą romansową matroną flecista prędko doszedł do ładu. Już przy trzeciem posiedzeniu czuć było hymen w powietrzu i napomykano o możliwości założenia z kapitałów wdowy składu aptecznego przy ulicy Lombard. Młody flecista, nie chcąc zasypać gruszek w popiele, przychodzi tedy raz po raz dowiadywać się o zdrowie Małego.
A panna Pierrotte? Nikt o niej ani wspomni Czyżby jej nie było w domu? Owszem, ale odkąd minęło niebezpieczeństwo, nie wchodzi nigdy do pokoju chorego. A jeśli i zajdzie, to tylko przelotnie, by odprowadzić niewidomą. Do Małego nie odzywa się ani słówkiem. O, jakże dalekie są czasy ponsowej róży, czasy gdy „czarne oczy“ mówiły: — „Kocham! — rozchylając się, jak aksamitne kielichy kwiatów. Mały w swojem łóżku wzdycha żałośnie za owem minionem szczęściem. Widzi doskonale, że Kamila go już nie kocha, że go unika, że on w niej budzi obrzydzenie. Ale sam sobie winien. Nie ma prawa uskarżać się na to. A jednak, jakby to dobrze było, gdyby wśród tych smutków i ciężkiej żałoby zakwitło mu trochę miłości, gdyby mógł się wypłakać na ramieniu przyjaciela... — „Trudno!... stało się!... — mówi sobie biedny chłopak — nie trzeba już o tem wspominać, precz z bezpłodnemi marzeniami! Teraz nie o szczęściu mi myśleć należy, a o wypełnieniu obowiązku... Jutro pomówię z Pierrotte’em.“
Page:PL A Daudet Mały.djvu/333
This page has not been proofread.