W istocie nazajutrz, gdy Seweńczyk przechodzi na palcach przez pokój, idąc do swojego składu, Mały, który czatował nań już od świtu, woła cichutko:
— Panie Pierrotte! Panie Pierrotte!
Pierrotte podchodzi do łóżka. Chory zaczyna z wielkiem wzruszeniem, spuszczając oczy:
— Jestem już na wyzdrowieniu i muszą poważnie pomówić z panem. Nie będę panu dziękował za to, co pan robi dla mnie i dla mojej matki...
Seweńczyk przerywa żywo:
— Ani słowa o tem, panie Danielu! robię tylko to, co do mnie należy. Taka umowa stanęła między panem Jakubem a mną.
— Tak, wiem, panie Pierrotte, wiem, że ma pan w tej sprawie zawsze tę samą odpowiedź... To też nie o tem chciałem z panem mówić. Przeciwnie, chcę pana jeszcze poprosić o nową przysługę. Pański subjekt ma wkrótce porzucić swoją posadę; czy zechce mnie pan przyjąć na jego miejsce? O, niech mnie pan wysłucha do końca... Sam czuję, że po tych wszystkich nikczemnościach, jakie względem państwa popełniłem, nie mam już prawa przebywać w tym domu. Jest tu ktoś, komu obecność moja sprawia cierpienie, komu mój widok jest nienawistny... i słusznie! Ale ja starać się będę, aby mnie nigdy nie widziano, jeśli zobowiążę się nigdy nie zachodzić na górę, jeśli będę stale przebywał w sklepie, jeśli należeć będę do pańskiego domu, nie należąc doń jednak, jak te wielkie psy podwórzowe, które nie wchodzą nigdy na pokoje — czy w tych warunkach nie mógłby mnie pan przyjąć?
Page:PL A Daudet Mały.djvu/334
This page has not been proofread.