A teraz, jeśli pozwolisz, czytelniku, podczas, gdy Mały trudzi się nad dobieraniem rymów, przeskoczymy za jednym zamachem cztery do pięciu lat jego życia. Śpieszno mi dociągnąć do pewnej wiosny 18... r., której pamięć dotąd się jeszcze w domu Eyssette przechowała. Każda rodzina ma takie swoje pamiętne daty.
Zresztą, czytelnik nic na tem nie straci, bo fragment mego życia, który przemilczeć zamierzam, to wciąż ta sama piosenka niedoli, gorzkich łez, niepowodzenia w interesach, nieuiszczone na czas komorne, wierzyciele, urządzający w domu sceny; brylanty matki sprzedane, srebra zastawione, przetarte do ostatniej nitki prześcieradła, łatane spodenki, wyrzeczenia wszelkiego rodzaju, upokorzenia na każdym kroku i wiecznie pytanie: — „Co dalej?“ — Bezczelne dzwonki komorników, stróż, uśmiechający się złośliwie na nasz widok, a dalej — długi, weksle protestowane, dalej... lecz dość tego!
Mamy więc 18... rok.
W roku tym Mały miał ukończyć gimnazjum.
Był to, jeśli mnie pamięć nie myli, młodzieniec bardzo pretensjonalny; uważał siebie na serjo za wielkiego filozofa i poetę; po za tem był mały, jak Łokietek, bez śladu ani zapowiedzi wąsów na gładkiem licu.
Otóż pewnego ranka, gdy ten wielki filozof wybierał się do szkoły, pan Eyssette, senjor, zawołał go do sklepu i z miejsca zapowiedział mu brutalnie: — „Masz rzucić książki, nie będziesz więcej chodził do szkoły!“
Rzekłszy te, pan Eyssette, senjor, jął przechadzać
Page:PL A Daudet Mały.djvu/38
This page has not been proofread.