kołatkę[1] u drzwi wejściowych. Kołatka opadła ciężko, ciężko... Drzwi otworzyły się same. Weszliśmy.
Zaczekałem chwilę w przedsionku, w ciemnościach. Człowiek postawił kufer na ziemi; zapłaciłem mu; oddalił się pośpiesznie... A za nim wielkie drzwi zatrzasnęły się głucho, głucho... Po chwili zbliżył się do mnie zaspany szwajcar z latarnią w ręku.
— Pan pewnie po raz pierwszy przyjeżdża do szkoły? — zapytał sennie.
Wziął mnie za ucznia!
— Ja nie jestem uczniem, przybywam, jako wychowawca. Proszę natychmiast zaprowadzić mnie do dyrektora.
Szwajcar zdawał się zdziwiony; uchylił czapki i zaprosił mnie na chwilę do siebie. O tej porze dyrektor jest z dziećmi w kaplicy. Zaprowadzi mnie do niego, jak tylko się skończy modlitwa wieczorna.
Trafiłem na koniec wieczerzy. Piękny mężczyzna z blond wąsami popijał wódkę u boku młodej kobiety, chudej, schorowanej, żółtej, jak cytryna, i okutanej po uszy w wypłowiałą chustkę.
— A co tam, panie Cassagne? — zapytał mężczyzna z blond wąsami.
— To nowy wychowawca — odpowiedział szwajcar, wskazując na mnie. — Pan jest taki mały, że z początku wziąłem go za ucznia.
- ↑ W starych domach we Francji dotąd niema dzwonków, są natomiast ciężkie sztaby z lanego żelaza, jednym koncern przytwierdzone na zawiasach do drzwi, drugim — opadające na małe kowadełko. (Przyp. tłum.)