Page:PL A Daudet Mały.djvu/59

This page has not been proofread.

 Tymczasem poncz lał się strumieniem, puste szklanki się napełniały, napełnione — opróżniały. W powietrzu migały bilardowe kije, potrącano się i ściskano, grzmiały toasty, okrzyki, rozlegał się rubaszny śmiech, krążyły dwuznaczne żarty, zwierzenia.
 Potrochu Mały nabrał śmiałości. Opuścił swój kąt i krążył po kawiarni ze szklanicą w ręku, rozprawiając bardzo głośno.
 W tej chwili uważał wszystkich podoficerów za swoich przyjaciół. Opowiadał bezczelnie jednemu z nich, że pochodzi z bardzo bogatej rodziny i że za jakieś wybryki młodości został wygnany z domu rodzinnego; przyjął więc miejsce nauczyciela, żeby tymczasem zarobić na życie, ale nie miał zamiaru pozostawać długo w Sarlande... — „Bo przecież pan rozumie, że jak się ma taką bogatą rodzinę!...“
 Gdyby tak jego bliscy mogli byli go słyszeć z Lionu!
 Dziwni jednak są ludzie! Kiedy u Barbette’a, rozeszła się wieść, że jestem wyklętym synem zamożnych rodziców, nicponiem, ladaco, a nie, jak można było przypuszczać, biednym chłopcem, skazanym z nędzy na uprawianie belferki, wszyscy zaczęli na mnie łaskawszem okiem spoglądać. Najstarsi nawet podoficerowie raczyli zaszczycić mnie rozmową, co więcej, Roger, fechmistrz, mój przyjaciel od wczoraj, wstał i wzniósł toast na cześć Daniela Eyssette. Możecie sobie wyobrazić, jaki byłem dumny!
 Toast ten stał się hasłem do odwrotu. Było trzy kwadranse na dziesiątą; należało wracać do kolegjum.
 Pan klucznik czekał na nas przy wejściu.