powiedział do Càssagne’a, spoglądając na mnie z pod oka, że on nie znosi szpiegów... Cassagne nic nie odrzekł na to, ale doskonale widziałem z jego twarzy, że i on szpiegów też nie lubi... O jakimże to szpiegu mogła być mowa?... Dało mi to wiele do myślenia.
Starałem się pogodzić z temi objawami powszechnej nienawiści. Na facjatce miałem pokój, który dzieliłem z wychowawcą oddziału średniego. Tam to uciekałem zawsze, gdy uczniowie moi byli na lekcjach. Ponieważ mój współlokator spędzał wszystkie swoje wolne chwili u Barbette’a, przeto rozporządzałem całą izdebką; był to mój pokój, moje — „home“.
Gdy tylko przestąpiłem próg izdebki, zamykałem zaraz drzwi na klucz, przysuwałem kufer — nie było tam bowiem ani jednego krzesła — do starego biurka, zaplamionego atramentem i pociętego scyzorykami, rozkładałem książki — i dalej do roboty!
Była wiosna... Kiedy podnosiłem oczy, dostrzegałem błękit nieba i liście, zieleniejące na drzewach! Cisza... Od czasu do czasu tylko słychać monotonny głos ucznia, wydającego lekcją, okrzyk zniecierpliwionego profesora albo kłótliwy świegot wróbli w listowiu... I znowu wszystko zapada w ciszę, jakgdyby cała szkoła pogrążona była we śnie...
Ale Mały nie śpi. Nie pozwala sobie nawet marzyć, co jest rozkoszną odmianą snu. Pracuje, pracuje bez wytchnienia. Kuje grekę i łacinę, że aż mu w głowie trzeszczy.
Czasami, gdy pogrążył się tak cały w żmudnej swojej pracy, odzywało się nagle tajemnicze pukanie do drzwi.
Page:PL A Daudet Mały.djvu/64
This page has not been proofread.