Page:PL A Daudet Mały.djvu/65

This page has not been proofread.

 — Kto tam?
 — To ja, Muza, twoja dawna przyjaciółka, dziewczę z czerwonego zeszytu, otwieraj!
 Ale Mały wcale nie miał zamiaru otwierać. Nie do Muz mu było teraz, zaiste! Giń, przepadaj, czerwony zeszycie! Obecnie chodziło tylko o to, aby przerobić jak najwięcej tekstów łacińskich i greckich, zdać licencjat, otrzymać nominację na profesora i jak najprędzej odbudować rodzinie Eyssette piękne, nowe ognisko. Myśl, że pracuję dla rodziny, dodawała mi odwagi i uprzyjemniała życie, stroiła radośnie mury izdebki. O izdebko, izdebko na poddaszu! ileż dobrych chwil przeżyłem wśród twoich czterech ścian! Jak mi się tam dobrze pracowało! Czułem się wtedy taki dzielny, taki mocny!
 Bywały zatem i miłe chwile w mojem życiu, ale nie brakło i bardzo przykrych. Dwa razy na tydzień, w czwartki i niedziele, trzeba było prowadzić dzieci na spacer. Ten spacer — to była moja udręka.
 Zazwyczaj chodziliśmy na Błonia; były to rozległa łąki, ciągnące się niby kobierzec u stóp gór, o jakie pół mili od miasta. Sączył się tam wśród zieleni wąski strumyk, ocieniony kępą kasztanów; gdzie niegdzie widniały malowniczo rozrzucone żółte szalety kawiarni. Wszystko to razem tworzyło krajobraz dość pogodny i niepozbawiony wdzięku. Każdy oddział szkoły maszerował oddzielnie, łączono je dopiero na Błoniach, pod opieką jednego wychowawcy, a tym wychowawcą byłem zawsze ja. Obaj moi koledzy udawali się do kawiarni, dokąd zapraszali ich uczniowie najstarszego oddziału. Mnie nikt nigdy nie za-