— Odwagi, piąkne, „czarne oczy“!
Nigdy nie udawało nam» się powiedzić sobie nic więcej; ją obawiałem się zawsze pana Viot z jego kluczami — dzyng! dzyng! dzyng! a „czarne oczy“ tam, na górze, miały też swojego pana Viot. Po tej króciutkiej rozmowie opuszczały się prędko i zabierały znowu do szycia pod srogiem wejrzeniem okularów w żelaznej oprawie.
Najmilsze, „czarne oczy“! Dane nam było mówić do siebie tylko zrzadka i ukradkiem, a jednak pokochałem je całą duszą.
Po za tem kochałem jeszcze księdza Germane.
Ksiądz Germane był profesorem filozofji. Uchodził za dziwaka; w kolegjum obawiali go się wszyscy, nawet dyrektor, nawet pan Viot. Mówił mało, głosem suchym i stanowczym, do wszystkich zwraca! się per „ty“; głowę nosił wysoko, kroczył zamaszyście z podwiniętą sutanną, stukając obcasami pantofli, jak dragon. Był wysoki, barczysty. Przez dłuższy czas wydawał mi się bardzo pięknym mężczyzną, ale przyglądając mu się pewnego dnia zbliska, dostrzegłem, że to szlaczetne, lwia oblicze było najokropniej zeszpecone ospą. A jednego miejsca na twarzy bez dziobów, szwów, blizn; był to Mirabeau w sutannie.
Ksiądz prowadził skupione, samotne życie w swoim pokoiku, mieszczącym się na końcu gmachu, w tak zwanem Starem Kolegjum, nikt u niego nie bywał, z wyjątkiem dwóch młodszych braci, nieznośnych urwisów, których miałem w swoim oddziale i na których wychowanie on łożył. Wieczerami, prze-
Page:PL A Daudet Mały.djvu/76
This page has not been proofread.