zić, jak byłem rad: nadarzała się sposobność widzenia się z tobą. Przychodzę, do szkoły. Wołają ciebie... szukają... Niema Daniela. Kazałem się zaprowadzić do twego pokoju: klucz tkwi w zamku od wewnątrz... Stukam — niema nikogo. Trrach! wysadzam drzwi kolanem i znajduje ciebie na podłodze w piekielnej gorączce... Ciężko byłeś chory, mój biedaku. Pięć dni leżałeś bez przytomności. Nie opuszczałem cię ani na chwilę. Wciąż bredziłeś o odbudowaniu ogniska. Jakiego ogniska, powiedz?... Krzyczałeś: — „Nie chcę kluczy, niech powyjmują klucze z zamkowi“ — Śmiejesz się? Ale mnie się wcale śmiać nie chciało — daję ci słowo. Boże jedyny! żebyś ty wiedział, co ja tu za noce przeżyłem z tobą!.. Wyobraź sobie, ten pan Viot — on się Viot nazywa — nieprawdaż? — nie chciał mi pozwolić nocować w zakładzie. Powoływał się na regulamin. Właśnie, dużo sobie robię z jego regulaminu, czy ja go znam, ten jego regulamin? Ten kiep myślał, że mnie zastraszy, wytrząsając mi swojemi kluczami pod nosem. Osadziłem go z miejsca.
Mały drży na takie zuchwalstwo ojca, ale natychmiast zapomina o kluczach pana Viot.
— A matka? — zapytuje, wyciągając ręce, jakgdyby ona tu była i jego pieszczota mogła ją dosięgnąć.
— Jak się będziesz tak odkrywał, to ci nic nie powiem — odpowiada pan Eyssette, zagniewany.
— No, zakryj się... Matka zdrowa, jest u wuja.
— A Kubuś?
— Osioł z niego! Oczywiście, kiedy mówię osioł, rozumiesz, że to tylko tak, z przyzwyczajenia...
Page:PL A Daudet Mały.djvu/86
This page has not been proofread.