brożego. Duplat ze złośliwym uśmiechem patrzył za odchodzącymi.
Dzikość błyszczała w spojrzeniu tego człowieka nadając wyraz odrażający jego fizyonomji.
— Klika świętoszków! — wymruknął, zaciskając pięści, a zwróciwszy się do Gilberta, rzekł:
— I ty... ty kapitanie protegujesz tych obłudników gromadę? Po raz pierwszy cię widzę w roli ich opiekuna! Zkąd i dla czego tak nienawidzisz Pawła? zapytał mąż Henryki.
— Nienawidzę wszystkich tych pobożnisiów, bijących czołem w kościele, a mających djabła po za kołnierzem! Tacy ludzie są nam niepotrzebni! Przyniesie to nieszczęście Rzeczypospolitej!
— Ależ to człowiek odważny?
— Są inni bardziej odważni!
— Jego biedna żona, znajdująca się w poważnym stanie, liczy się, iż nie zobaczy już swego męża. Jest to uczucie całkiem naturalne. Z moją Henryką miałem takąż samą scenę dziś rano. Płakała rzewnie, gdym odchodził i wzruszyła mnie do głębi swojemi łzami.
— Głupstwo! i rzecz skończona! — zakonkludował Duplat, dać się rozrzewnić, kobiecemi łzami! Wstyd nawet mówić o czemś podobnem, kapitanie. I salutując po wojskowemu do Roberta, wykręcił się na pięcie i odszedł.
— O! jakiż to zły człowiek ten Duplat — mówiła do męża Joanna.
— Łotr, ostatniego rodzaju! — poparła Weronika.
Tak rozmawiając przybyli do kościoła.
Paweł wszedł pierwszy, za nim jego żona z matką Weroniką. Przeżegnali się, idąc w głąb świątyni.
— Pragniesz więc, ażeby odprawiono Mszę święta? — zapytał z cicha mąż Joannę.
— Tak, a potem zapalimy świecę na ołtarzu!
Zwrócili się w stronę zakrystyi.
— Co państwo życzą? — zapytał, wychodzący ztamtąd właśnie dziadek kościelny.
— Chcielibyśmy się widzieć z księdzem d’Areynes, wikarym.
— Wyjechał, niema go w Paryżu.
F
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/116
There was a problem when proofreading this page.