Paweł i Joanna z Weroniką, podziękowawszy wikaremu za odprawienie nabożeństwa, zwrócili się ku owej babce kościelnej sprzedającej świece.
Joanna wybrała z nich jedną.
— Ile to kosztuje? — zapytała.
— Nic, pani.
— Jakto... nic?
— Bo nasz wikary ksiądz d’Areynes przeznaczył fundusz na świece dla ubogich parafian, gdyby takowe palić na ołtarzu zapragnęli...
Tu babka, zapaliwszy świece, umieściła ją obok postawionej przez nieznajomą.
Przeżegnawszy się, zwrócili się we troje ku wyjściu z kościoła. Joanna była mniej smutną, Paweł spokojniejszym. Widocznie czuł się skrzepionym na duchu.
— Dobrze zrobiłaś, przyprowadziwszy nas tu mówił, ściskając rękę swej, żony człowiek ufniejszym się czuję, wspomniawszy, że tam wysoko czuwa po nad nim Bóg miłosierny. Gdyby takiemu biedakowi kula nieprzyjacielska roztrzaskała głowę i padł, walcząc w obronie swojego kraju, ostatnie jego westchnienie pobiegnie ku Stwórcy i ku tym, którzy go tu kochali na ziemi.
Nieznajoma, wychodząc, wraz z nimi, zatrzymała się w drzwiach kościoła i wpatrywać się w Pawła pilnie zaczęła.
— Wybacz pan — przemówiła, zbliżając się ku niemu. — Czy nie jesteś gwardzistą z 57 bataljonu?
— Tak, pani.
— Służysz więc pod dowództwem pana Gilberta Rollin.
— Tak właśnie. Pan Gilbert jest moim kapitanem.
— A zatem wymaszerujesz wraz z nim przeciw pruskim przednim strażom? — pytała dalej.
— Wyruszę z nim razem.
— Idziesz więc na pole walki?
— Nie inaczej. Trzeba wypełnić swój obowiązek. Będziemy usiłowali uwolnić Paryż od wroga!
Nieznajoma wybuchnęła płaczem. Potoki łez na twarz jej spływały.
— Ach! panie... jąkała złamanym głosem — niewiem jaki los spotka kapitana Rollin, wśród tej okrutnej wojny; może ledz na placu boju, ponieważ i on będzie walczył od-
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/118
This page has not been proofread.