Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/12

This page has not been proofread.

 Gdy mówił to, usta mu drżały z wściekłości i upokorzenia,
 — Można się obawiać wszystkiego! — wyszepnął Rénaud z przygnębieniem.
 D’Areynes pochylił głowę, a silne drganie, podobne do agonji umierającego, wstrząsało jego barkami, poczem, nierównym gorączkowym krokiem, zaczął przemierzać salę, wymieniając urywane słowa.
 Nagle, zatrzymał się na wprost służącego, zapytując.
 — Rajmund Schloss jest w zamku?
 — Wyszedł.
 — Sam?
 — Sam, panie.
 — Dokąd poszedł?
 — Połączyć się z przyjaciółmi, swemi współziomkami.
 — Prawda.... noc szczególnie im sprzyja na urządzanie tych łowów na przednie straże niemieckie.
 Tu starzec westchnął głęboko, a po chwili:
 — Daremne poświęcenia! — wyszepnął. — W obec przemagającej liczby, są bezsilnemi.
 — Nie byliby niemi, gdyby wszyscy chcieli ich naśladować; — wymruknął Rénaud.
 — Masz słuszność, ale nie wszyscy są im podobnymi. Tem mocniej podziwiam odwagę tych ludzi, ich patryotyzm i zaparcie się siebie. Potyczki w ciemnościach nocy są bardzo niebezpieczne. Podejmujący je, są prawdziwymi bohaterami. Lecz na co się to przyda? Co może zdziałać jeden przeciw tysiącom? Gdyby Rajmund padł w tej walce, śmierć jego nie przyniosłaby pożytku. A! czyliż na to Bóg mi żyć jeszcze pozwala, abym patrzył na siłę brutalną, przewodniczącą prawu, i depcącą je nogami?
 Hrabia mówił to silnie wzburzony, żyły mu nabiegły na skroniach, a rumieńce na jego twarzy, przybrały fijoletową barwę.
 — Uspokój się pan, zaklinam!... — prosił Rénaud ze wzruszeniem.
 — Uspokoić się... czyż podobna w obec tego co się dzieje?
 — Pan sobie szkodzisz na zdrowiu!...