— Co się stało... na Boga? — pytała przestraszona kobieta.
— Jadę do Warsalu.
— Jakto... teraz, w nocy?
— Natychmiast! Grozi więc niebezpieczeństwo?
— Tak!
— Ach! wielki Boże.... ulituj się nad nami!... wołała łkając służąca.
— Nie płakać i rozpaczać, Magdaleno, ale spieszyć się nam potrzeba, — mówił wikary. Czas nagli!.. Mogą tu lada chwila przyjść po mnie!
— Nasz zakrystyan mieszka tu obok. Jest on tegoż samego wzrostu i tej tuszy... Biegnę do niego po ubranie! mówiła, zabierając się do wyjścia.
W pół godziny potem, ksiądz d’Areynes zmieniony do niepoznania, w świeckiem ubraniu, wyszedł z ulicy Pepincourt, zwracając się ku Belleville. Postanowił wyjść z Paryża od strony Près-Saint-Gervais, ażeby nie budząc podejrzeń mógł uniknąć badań obostrzonych przez przepisy. Słusznie przypuszczał, iż fortyfikacye, położone z drugiej strony miasta, słabiej są strzeżone i nie mylił się w tym razie.
Dwudziestu gwardzistów, pod wodzą porucznika, stanowiło straż od strony Saint-Gerwais.
Była godzina druga nad ranem, gdy Raul d’Areynes znalazł się naprzeciw biur Akcyzy, zajętych obecnie na odwach przez związkowych.
Echa pijackich głosów, wybuchy idiotycznego śmiechu, mężczyzn i kobiet, zwrotki sprośnych pieśni, uderzyły słuch jego.
Przystanął.
Pomieszany ów hałas, wybiegał z wnętrza budynku, w którym obecnie, jak wspomnieliśmy, mieścił się odwach.
Uczucie wstrętu wstrząsnęło młodym kapłanem; zatrzymał się, wachając. To jednak wachanie krótko trwało. Potrzebując bądź cobądź wydostać się poza obręb Paryża, postąpił naprzód.
Pijany szyldwach zastąpił mu drogę.
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/167
This page has not been proofread.