Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/175

This page has not been proofread.

jaki nadarza się własnie. Nie jesteś głupim, potrafisz więc zdobyć piękną sakwę, zaiste nie do pogardzenia! mówił Merlin coraz cichszym głosem.
 — Piękna sakwę? — powtórzył Duplat a co w niej będzie?
 — Złoto! do pioruna! złoto, spływające jak deszcz do jej wnętrza!
 Ostatnie słowa wywarły silne wrażenie na byłym sierżancie. Jego zaciekłość przeciw Gilbertowi i wikaremu znikła. Złociste miraże błysnęły mu przed oczyma.
 — Złoto będzie jak deszcz spływało? — wyjąknął z cicha.
 — Tak..
 — Trzeba zatem urządzić jakieś odwiedziny w domostwie?
 — Nie.
 — Cóż więc u czarta? Wytłumacz?
 — Dobrze, ale nie tu.
 — Dla czego?
 — Ponieważ mógłby ktoś podłuchać, a ja niechcę być słyszanym.
 — A więc pójdź do mnie.
 — Za dużo jest lokatorów w twojem nowem mieszkaniu. Przepierzenia są tam tekturowe.
 — Chcesz mi więc powierzyć jakąś wielką tajemnice?
 — Nie inaczej. Przyniesie ona nam świetną korzyść... Nagroda jest pociągającą!
 — Idźmy więc! rzekł Duplat, uprowadzając wraz z sobą Merlin’a. — Niedaleko ztąd znam pewien zakątek, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać, nie obawiając się podsłuchania.
 I wyszedłszy z merostwa, kroczyli ulicą Parmentier, ku Chemiu-Vert. Merlin postępował w milczeniu.
 W owym czasie, na rogu tej ulicy wznosił się dom świeżo wybudowany, wykończony na zewnątrz, ale przy którym wewnętrzne roboty wstrzymanemi zostały skutkiem wojennych wypadków. W stronę tego też domostwa zaprowadził Duplat swego tajemniczego towarzysza.
 — Wejdźmy tu-rzekł — porozmawiamy i nikt nam nie przeszkodzi.