niźli najdoświadczeńszy z policyjnych agentów. Wiernie służysz Kommunie!
— Narażam dla niej mą skórę!
— To prawda, że ja narażasz i skończysz na tem, że przedziurawią ci ją dziś lub jutro.
— Mniejsza z tem!
— Co się dzieje w Wersalu?
— Nie wesołe rzeczy!
— Dla kogo?
— Dla tych, którzy walczą przeciw władzy spółecznego porządku.
— Co?... co?.. przeciw władzy porządku? — wykrzyknął Duplat z oburzeniem, podnosząc głos.
— Milczenie! — wyszepnął Merlin, ściskając rękojeść sztyletu, gotów uderzyć nim w towarzysza, gdyby jakieś nierozważne słowo wybiegło z ust tegoż.
— Tak, rzeczy niewesołe! dodał dla tych, którzy pobrali zakładników.
— To znaczy, dla nas?... dla wszystkich tych, którzy służą Kommunie?
— Ma się rozumieć, nie kryję tego przed tobą, lecz mówię otwarcie, że strasznie jest zdyskredytowana i poszarpana ta nasza Kommuna!
— Widziałeś to ze swego okna? pytał szyderczo Duplat.
— Tak, z mego okna, niepotrzebując go nawet otwierać!
— Cóż oni układają więc, ci rozbójnicy w Wersalu?
— Mają szturm przypuścić do Paryża.
Duplat zaczął chrapliwie, jak to czynić miał w zwyczaju, będąc niezadowolonym.
— Raz się tylko umiera!
— Ha! ha! — zawołał — niechaj spróbują! Przyjmiemy ich dobrze tych szpagaciarzów, tak, że będą zmuszeni porzucić swoje bagnety, gdy nasze kartaczownice pluć im w twarz zaczną!
— Dotąd się jednak to nie udało...
— Bo złą była nasza komenda. Niech tylko wynajdą dzielnego dowódzcę, a zobaczysz jaki obrót przybierą rzeczy natenczas!
— Być może... Lecz zkąd wziąść takiego? Musimy go odnaleźć.
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/177
This page has not been proofread.