gających nosze z rannemi, których jękliwe skargi, ponuro się rozlegały wśród ciemności tej nocy żałobnej.
Pomiędzy niosącymi jacy przystanęli dla odpoczynku, dostrzegł gwardzistę, służącego niegdyś w jego oddziele.
— Firmin! ty tu? — zawołał.
Wezwany zbliżył się do niego.
— A! to ty, obywatelu Rollin? Dla czego chodzisz w cywilnem ubraniu? Nie walczysz więc wespół z naszemi?
Były kapitan nie zmięszał się tem zapytaniem.
— Moja żona jest umierającą — odrzekł — biegnę po doktora.
— Do kroć tysięcy! Wątpię ażebyś mógł go odnaleźć. Ci tchórze zdjęci obawą, poukrywali się w nory, jak krety. W ambulansie, przy ulicy Servan, dokąd niesiemy rannych towarzyszów, niema ani jednego lekarza! Dyrektor, chłopak bardzo intelligentny, który liznął nieco farmacyi, opatruje chorych jak może. Nie radzę ci jednak tam się udawać, jest on teraz bardzo zajętym, zresztą do słabości twej żony, potrzeba specyalisty. Co zaś do tych kretynów — dodał, wskazując leżących na noszach poranionych, krótra z nim sprawa. Nic już im nie pomoże!
— Iluż niesiecie rannych?
— Siedmiu od razu. Piękna rzecz, jak widzisz!
— Wersalczykowie zawładnęli więc tym okręgiem?
— Do kroć piorunów! nie dopuścimy tego! Nie pozwolimy im tu się pojawić!... Ten okręg jest pilnie strzeżony, a gdyby nieszczęściem zechcieli tu wsunąć swe łapy, przygotowaliśmy wszystko by ich wysadzić w powietrze!
Gilbert drgnął na te wyrazy.
— Ci, których niesiemy, zostali z własnej winy poranionymi — mówił dalej Firmin. — Stanowili oni część naszych artyleryjskich bateryi, ustawionych w Père-Lachaise. Odurzeni wódką, pogwizdując wesoło jak drozdy, przyłożyli zapalony lont do armaty, zapomniawszy zamknąć szczelnie jej z tyłu, więc granat zamiast pójść na przód i poszarpać te przeklęte czerwone pantalony, wybuchnął tyłem, porozrywawszy brzuchy tym niedołęgom.
— Nieszczęśliwi! wykrzyknął Gilbert z udanem współczuciem.
— Mów... głupcy raczej — rzekł Firmin. Gdyby nie
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/206
This page has not been proofread.