Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/215

This page has not been proofread.



XXXVI.

 — Dowódzca posterunku?-zapytał major.
 — Ja nim jestem-odrzekł Duplat.
 — Dla czego ta furta nie zamknięta?
 — Ponieważ stojącego przy niej szyldwacha wysłałem na zewnątrz.
 — A czemu pan innej warty nie postawiłeś przy otwartej furtce?
 — Bo sam czuwam przy niej. — Każ wyjść żołnierzom z odwachu, ażeby...
 Oficer nie dokończył rozpoczętego zdania. Wystrzał z rewolweru zwalił go z konia, jak masę bezwładną. Spadając, pozostawił jedną nogę w strzemieniu.
 Koń przestraszony wystrzałem Duplat’a, wspiął się na tylnych nogach, a czując się wolnym, pomknął, jak strzała, pod forteczną drogą, wlokąc wraz z sobą po kamieniach zabitego jeźdźca, z którego wkrótce jedna tylko zakrwawiona masa pozostała.
 Ów głuchy odgłos, jaki dochodził zdala, zbliżał się, wzrastał. Duplat zajął swój posterunek przy furtce oczekując.
 Nagle ucichł ów odgłos i na paręset kroków odległości, zatrzymała się ściśle zbita gromada ludzi, bardziej czarna, niż otaczające ją ciemności.
 Duplat się nie mylił.
 Ten ciemny tłum, nagle unieruchomiony w miejscu, była to przednia straż pewnej części armii Wersalskiej.
 Kapitan Duplat podniósł w górę latarnię.
 Z owej czarnej gromady, wyłoniła się ludzka postać raz z małą eskortą, idącą cicho, ostrożnie.
 Człowiek naprzód dążący, zbliżył się do Duplat’a, postępujący za nim, przystanęli.
 Ów dowódzca miał na sobie ubiór marynarza. W każdej ręce trzymał nabity rewolwer.
 — Wersalczykowie!— rzekł cicho.