— A więc idź w swoją drogę, ja pójdę w moją. Niemam czasu słuchać twoich historyi!
— Nawet gdyby chodziło o zarobienie przez ciebie stu tysięcy franków?
Duplat przystanął w miejscu, jak skamieniały, a chwyciwszy za ramię Gilberta spojrzał mu w oczy.
— Mówisz prawdę? — zapytał.
— Mówię, że chodzi o zarobienie przez ciebie stu tysięcy franków.
— Dla mnie.. samego?
— Dla ciebie.
— Odziedziczyłeś więc spadek, po owym pamiętnym wieczorze, gdyśmy się widzieli po raz ostatni? Może po owym twoim kuzynie, który mnie natenczas chciał zabić?
— Bez komentarzy! — zawołał Rollin. Potrzebuję ciebie.. i rzecz skończona! —
— A więc te sto tysięcy franków, nie blaga?
— Rzecz najpewniejsza w świecie!... chciej wierzyć!
— Cóż trzeba czynić, aby pozyskać tę pełną sakwę pieniędzy?
— Powtarzam, że na ulicy mówić o tem niemogę.
— Gdzież więc?
— Chodź zemną do mieszkania.
— W mundurze?
— U mnie znajdzie się ubranie, a podczas, gdy się będziesz przebierał, porozmawiamy.
— Zgoda! Pójdźmy więc na ulice Servan.
Idąc z pośpiechem, przybyli wkrótce na róg ulicy.
— Wrzuć swoją broń, w tę dziurę rzekł Gilbert, wskazując głęboki otwór na brzegu trotuaru.
Duplat nie dał sobie powtórzyć tego dwa razy. Wrzucił tam najprzód rewolwery, któremi był uzbrojony, następnie odpiąwszy pas, wrzucił pałasz i ładownicę. W kilka minut później stanęli przed domem.
Brama była uchyloną, jak w chwili, gdy wychodził mąż Henryki.
Weszli.
Bezwładne ciało odźwiernego leżało na przejściu bez znaku życia. Gilbert potknął się o te zaporę.
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/222
This page has not been proofread.