Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/251

This page has not been proofread.

ładnym ich biegu, a wkrótce posłyszał miarowy krok oddziałów regularnego wojska.
 Od czasu do czasu dobiegały wystrzały ręcznej broni.
 Mijały godziny. Rollin oczekiwał, ocierając krople potu, wilżące mu czoło.
 Serwacy Duplat nie ukazywał się wcale.
 Czy przybędzie? Czy mu się udał plan ułożony? Czy zdoła przedostać się żywym?
 Czy jaka kula nie sprzątnęła go w drodze?
 Pogrążony w strasznej obawie mąż Henryki stał wciąż, nasłuchując.
 Słyszał brutalne wezwania, drżące odpowiedzi podejrzanych ludzi, badanych szczegółowo.
 — Stój!
 — Dokąd idziesz o tej godzinie?
 — Co tu robisz?
 — Przechodź!.. i śpiesz się?
 — Na odwach go!
 — Przybić do muru!
 I głośne wystrzały, głuche okrzyki i jęki oraz uderzenia ciał, upadających na bruk ulicy, dochodziły go bezprzestannie.
 Był to odwet!... straszny odwet ze strony Wersalczyków!
 Po tych przerażających odgłosach, następowało milczenie przerywane echem dalekich wystrzałów i hukiem armat.
 Spokój przez jakąś chwilę zaległ po takich hałasach ponurych. Słychać było jak oddalali się zwycięzcy i zwyciężeni!
 Nagle, drgnął Gilbert.
 Kroki szybko pędzącego człowieka, pędzącego prawie galopem, zapluskotały wśród błota.
 Rollin uchylił bramę, po za którą stał ukryty.
 Szybkie te kroki ucichły na wprost bramy, którą teraz oczekujący na oścież otworzył i ujrzał przed sobą mężczyznę niosącego kołyskę, której białe prętki odbijały się wyraźnie w pośród ciemności nocy.
 Za pierwszem spojrzeniem poznał swego wspólnika.
 — Czekam! — wyszepnął do niego. — Wejdź bez hałasu