W kapeluszu spuszczonym na oczy, szyją wciśniętą w ramiona, tuląc dziecię do piersi, jak prawdziwy ojciec, szedł, przyśpieszając kroku, mijając się z przechodzącemi, którzy jakoby zbiegi z tej dzielnicy miasta, wracali szybko do mieszkań, zapytując się wzajem, czyli w miejscu dawnego schronienia, nie znajdą kupy gruzów ze zgorzałych już domów?
Ci ludzie nie zwracali na niego uwagi z czego był mocno zadowolonym.
Na placu de la Roquette, pułk linjowego wojska zamykał wszystkie wyjścia czuwając przy bramach obu więzień, do których sprowadzono setkami kommunistów, po części przeznaczonych do stawienia ich przed trybunałem, po części przed sądem wojennym w Wersalu.
— Ho! ho! — pomyślał — tu będzie rzecz trudna!
Chciał przejść, przytrzymano go.
W owych strasznych chwilach gorączkowej walki, nie przebierano w wyrażeniach i owe żołnierskie apostrofy bywały nieraz bardzo brutalne.
— Zkąd pełzasz, ty podła gadzino?
— Gdzie idziesz?
— Cuchniesz prochem zdala!
— Pokaż łapy?
— Umyj nos i otrzyj swą paszczę!
— Co tam niesiesz?... Odpowiadaj!
— Nie odpowiedziałem dotąd dla tego, że wszyscy krzyczeliście razem odparł Duplat, z doskonale udanym spokojem — Niosę dziecko, jak widzicie, do merostwa jedenastego okręgu, ażeby spisać akt urodzenia mej córki, której matka wydawszy ją na świat, umarła. Schroniliśmy się do piwnicy z obawy przed kartaczami i tam przyszło na świat to dziecię.
To mówiąc, uchylił kołderkę, ukazując obecnym tę drobną głośno płaczącą istotę.
— Dobrze, przejdź! — odpowiedziano.
Łotr przeszedł uradowany.
O kilkanaście kroków dalej, powtórnie go zatrzymano. Nastąpiły też same same zapytania i też same z jego strony odpowiedzi, z tymże samym rezultatem.
Dziecię Joanny Rivat służyło za paszport nikczemnikowi.
Szedł dalej, spotykając na każdym prawie kroku pikiety
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/264
This page has not been proofread.