— Gdzie idziesz? Co chcesz? — pytano.
— Idę do biura — odpowiedział — dla spisania aktu, narodzenia się tego dziecka.
— A czy wiesz, gdzie się znajduje to biuro?
— Wiem.
— To przechodź!
I przepuszczono go.
Wszedł na szerokie wschody merostwa, poczem zwrócił się na prawo, pod arkady pierwszego piętra, a dosięgnąwszy końca galeryi, przystanął.
Nie było na tę chwilę nikogo w pobliżu, korzystając więc z osamotnienia, otarł chustką spocone czoło, szybko oddychając.
Nagle drzwi przed któremi przystanął, otwarły się po za nim i ukazał się w nich mężczyzna, wydający na widok Duplat’a okrzyk zdziwienia.
Był to Merlin, ów potajemny agent Wersalczyków.
— Ach! czyżeś oszalał? — wyszepnął, zbliżając się do przybyłego. — Chcesz więc koniecznie ażeby cię rozstrzelano? Po co tu przyszedłeś, gdzie spotkać możesz tyle znających cię osób?
Duplat pobladł z przestrachu i na skinienie Merlin’a cofnął się wraz z nim w kąt sieni.
— Po co tu przyszedłeś, do merostwa — powtórzył Merlin.
— Przyszedłem, ażeby oddać to dziecko — łotr odrzekł, wskazując trzymaną na ręku dziewczynkę.
— Dziecko!
— Tak.
— Komuż je ukradłeś?
— Nie nkradłem... lecz ocaliłem od śmierci — mówił bezczelnie nikczemnik, mając już przygotowaną historye do opowiadania.
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/266
This page has not been proofread.