— Wszystko jest możebnem. Powiedz, czy w takim razie mógłbym się powołać na ciebie? Czy mógłbym na swoją obronę przytoczyć usługę, jaką oddałem armii Wersalskiej, otwierając jej przejście przez Saint-Gervais?
— Ani się poważ! — wykrzyknął Merlin. — Nic by to niepomogło. Zaprzeczono by tobie, chociażbyś nawet starał się przedstawić na to dowody. Powtarzam ci po raz drugi, że ja sam tylko jestem znany rządowi i sam działałem w tej sprawie. Ja sam zostałem zapłaconym i byłem panem w wyborze środków i ludzi, których znać nawet nie chciano. Nie mogę teraz potwierdzać, że ty byłeś moim wspólnikiem. Nie byłbym ci za to wdzięcznym bynajmniej, a przekonywam cię o mojej życzliwości, gdy zamiast im wydać ciebie, jak to uczynić należało mnie jako agentowi, starałem się ratować i uchronić ciebie. Zresztą, jeżeli będziesz roztropnie postępował, niepotrzebujesz się obawiać przyaresztowania.
— Cóż robić zamyślasz po wydaleniu się z Paryża, gdy z upływem czasu zapomną o tobie? pytał Merlin dalej.
— Zakopię się w Champigny — rzekł Duplat.
— Masz więc tam kogoś, któremu byś mógł zaufać w tej wiosce
— Mam, pewną przyjaciółkę.
— A! mówiłeś mi... zapomniałem o tem. Pannę Palmirę, praczkę tiulów i koronek.
— Szykowna i dobra dziewczyna! Będę u niej pewniejszym niż we własnym domu.
— Chcesz że posłuchać jeszcze dobrej rady?
— Mów! pokładam w tobie zaufanie.
— Otóż radzę ci pozostań jak najkrócej u tej Palmiry.