częła się ubierać, gdy nagle zadzwonił kłoś od ulicy.
Zaciekawiona, kto może przybywać tak niespodziewanie, pobiegła otworzyć i wykrzyknęła z radością i trwoga ujrzawszy przed sobą Dopłata.
— Ty?.. — zawołała zmieszana Palmira. — Ty... tu?
Ja! — odrzekł, wsuwając się na dziedziniec i zamykając drzwi za sobą. — Tylko bez wzruszeń proszę... Wejdźmy do pokoju.
— Ścigają cię! — zawołała, jak gdyby przeczuwając niebezpieczeństwo.
— Ścigają... nie jest to wyraz malujący dokładnie moje obecne położenie — odparł Duplat, wchodząc do domku. — Ścigają?... nie jeszcze, lecz w każdym razie jestem zagrożony. Mogą na mnie zwrócić uwagę lada chwila. Pdtrzeba więc, ażeby nie wiedziano, że się tu znajduję.
— Ach! mówiłam ci... przestrzegałam!... Słuchać mnie nie chciałeś!
— Miałaś słuszność! Źle postąpiłem, ogólna to wszakże zasada, że kobiety zawsze słuszność mieć muszą. Zresztą, co się stało, to się nie zmieni! Nie mówmy już o tem!
To mówiąc, rzuciła się w objęcia tego hultaja tuląc się do niego.
— Mój Serwaś!... biedny mój Serwaś! — szeptała. — Szukają cię więc... ścigają! Widzisz ku czemu cię to poprowadziło, żeś słuchać mnie niechciał? I okrywała go pocałunkami.
Duplat w owych uściskach zapomniawszy o popełnionej zbrodni, czuł się dumnym, że jest kochanym przez tak piękną dziewczynę. Pochlebiało mu to.