Rajmund Schloss, wydał okrzyk radości.
— Oto mój paszport! — wyszepnął, i ułożył wszystko jak było.
Uczyniwszy to, zasiadł na fotelu przy chorym i wsparłszy głowę na ręku, zadumał głęboko.
Wejście doktora Pertuiset, wyrwało go z zamyślenia.
Gorączkowy paroksyzm oficera zwiększał się w sposób przestraszający. Wydawał to dzikie okrzyki, to jęczał głucho.
Rzucał się bezustannie w konwulsyjnem drganiu. Twarz ściśnięta kurczem bolesnym, wyrażała gniew i cierpienie.
— Ten człowiek stracony! — rzekł doktór, — spojrzawszy na ranionego.
— Bez odwołania? — zapytał żywo Rajmund.
— Tak, nic uratować go nie jest wstanie.
— Ileż mu czasu do życia pozostaje?
— Dwadzieścia cztery godziny, najwyżej!
— A skoro umrze, co pan uczynisz?
— Zawiadomię o tem naczelnika okręgu w Fenestranges.
— Tak? — wyszepnął Rajmund w zamyśleniu. — I co nastąpi wtedy?
— Ciało zostanie pochowane na wiejskim cmentarzu staraniem niemieckich władz wojskowych, po spisaniu formalności administracyjnych.
— Sądzisz pan panie doktorze, że będą się upominali o jego broń i mundur?
— Więcej niż pewna.... Ale dla czego o to zapytujesz?
— Dla tego, że mundur i broń zniknąć muszą...
— Zniknąć? — powtórzył doktór zdumiony.
— Tak.
— Z jakiej przyczyny.... dlaczego?
— Ponieważ ich potrzebuję dla przejścia linii wojsk pruskich.
Pertuiset wpatrywał się w Strzelca zdumiony, poczem, ująwszy jego rękę:
— Zrozumiałem! — rzekł: Jest to myśl genialna, jaką powziąłeś!
— Znajdujesz ją więc pan dobrą, i sądzisz, że mi się uda?
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/31
This page has not been proofread.