Najróżnorodniejsze te żywioły razem zebrane, nieprzedstawiały żadnej gwarancyi bezpieczeństwa.
Nadeszła noc gorąca, głęboko ciemna. Niebo koloru atramentu, bez księżyca i gwiazd pokryło się chmurami.
Błyskawice przerwały horyzont, morze jęczało, rozbijając się o wybrzeża, a huk gwałtownego wichru co chwila słyszeć się dawał.
Była to pora burz strasznych i deszczów lejących potokami.
Wielkie krople wody, spadać zaczęły.
Każdy z wartowników szukał schronienia przed burzą. Wszyscy się poukrywali.
Duplat sam tylko czuwał, dosłuchując najmniejszego szelestu, sledząc nadejścia pomyślnej chwili do wykonania swego zamiaru.
Zbliżył się do okna pawilonu, Jak wiemy, nie było okno okratowane, potrzeba więc było tylko szybę wyłamać.
Uczynił to, korzystając z chwili, w której huragan huczał z zaciedłością, a brzęk rozbitego szkła zniknął w wielkim szumie wichru i huku piorunów.
Wsunąwszy rękę przez otwór, odnalazł z łatwością w oknie zasuwkę, którą otworzył, a pozostawiwszy strzelbę na zewnątrz, wdrapywać się zaczął po ścianie, poczem przesadziwszy okno, wskoczył w głąb budynku, zawierającego miljony.
Wewnątrz pawilonu ciemno było, jak w piecu.
Duplat szedł, macając ręką po ścianie, kierując się ku miejscu, gdzie widział jak złożono rozbitą skrzynię pełną złotego piasku.
Znalazł ją nareszcie.
Rozbita pokrywa była położoną lekko na wierzchu skrzyni.
Zdjął ją bez hałasu, a zanurzywszy ręce w drogocennych okruchach, zapełniał niemi kieszenie i worek płócienny zawieszony na szyi, przeznaczony do chowania w nim żywności.
Ukończał już swoją zbrodniczą czynność i serce mu biło radośnie na wspomnienie bogactw, tak łatwo zdobytych, gdy
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/425
This page has not been proofread.