Joanna drżąc z przerażenia, wzniosła w górę ręce.
— On! — wyjąknęła. Więc to on ukradł me dzieci, moje małe dwie córeczki?... Jego to więc widziałeś ojcze d’Areynes, popełniającego te zbrodnię?
— Tak, to był on!
— Jestżeś pan tego pewien?
— Niezachwianie!
— Znasz więc tego nędznika?
— Znam go dobrze, ponieważ pewnego dnia wyrwałem mu z ręki rewolwer jakim we mnie wymierzył!
Biedna matka, której myśli jak gdyby mięszać się poczynały, przyłożyła rękę do czoła.
— Co jednak uczynił z mojemi dziećmi? — zapytała. — Porywając je, musiał mieć jakiś cel wytknięty. Gdzie je zaniósł?... W jakie oddał je ręce?... Ponieważ widziałeś go panie popełniającym tę ohydną kradzież, a przysiągłeś umierającemu mojemu mężowi czuwać nademną i nad mającym się narodzić moim dziecięciem, powinieneś był iść za tym człowiekiem..
— Należało mi przedewszystkiem ciebie ocalić — odparł ksiądz Raul.
— Lecz po uratowaniu mnie, poszukiwałeś zapewne?
— Zraniony śmiertelnie kulą w piersi, a tym sposobem przykuty do łóżka na czas długi, nie mogłem tego uczynić, lecz Rajmund Schloss śledził, poszukiwał...
— I cóż?
— Nic nie mógł odkryć, żadnej wskazówki, najmniejszego śladu...
— Nic?... wielki Boże!... Lecz on... ten złodziej... ten zbrodniarz Duplat... co się z nim stało? Czyliż nie można było się dowiedzieć?
— Serwacy Duplat umarł.
— Umarł?!
— Tak, został rozstrzelany.
— Joanna wybuchnęła łkaniem.
— A zatem i moje dzieci zginęły! — wołała z rozpacza. — Zginęły na zawsze moje biedne córki! Ach! czemuż ja z niemi nie zginęłam razem!... Dla czego nie pozostawiono mnie obłąkana?... Dla czego ten doktor powrócił mi rozum, jeżeli ów rozum miał mi posłużyć tylko do pojęcia
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/507
This page has not been proofread.