Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/559

This page has not been proofread.

 Wieczorem przyszedł na obiad, był to albowiem Wtorek, dzień gry.
 Za pierwszym rzutem oka, spostrzegł różnicę w klijenteli jaką zaznaczyliśmy.
 Towarzystwo było o wiele liczniejsze niż z rana. Ani jedno krzesło nie stało opróżnione, miejsca nawet brakowało dla spóźniających się.
 Wesoła gromadka przewoźniczek z Champigny również się tu znajdowała.
 Pomiędzy mężczyznami, widać było młodzież zużytą przed wcześnie, starych dygnitarzów dekorowanych, kupców z poblizkich ulic, nie stołujących się w domu.
 Pani Leokadja królowała pośród swych gości.
 Była to kobieta czterdziestoletnia, wszak dobrze zakonserwowana, pomimo nazbyt swobodnego życia niegdyś w dniach pierwszej młodości.
 Jej bujne czarne włosy, piękne oczy, białe zęby, ponętny uśmiech, różowawe policzki pod welutyną, okrągłe piersi i ramiona, tworzyły całość przyjemną, zdolną jeszcze zawrócić głowę któremu z bardzo młodych ludzi.
 Główną wadą Leokadyi było, iż uważała się za nader rozumną kobietę, której to pretensyi nic nie usprawiedliwiało.
 Powtarzano sobie w tym względzie dowcip ułożony przez któregoś ze złośliwych jej gości:
 — W dniu urodzenia się „Lotki“ puszczano sztuczne ognie...
 — Co to znaczy?
 — Rzecz prosta, znaczy to, iż prochu nie wynalazła!
 Mimo to wszystko, Leokadja umiała dobrze kierować swemi interesami i zbierać pieniądze, co w przyszłości dawało jej nadzieję urzeczywistnienia swych marzeń, a mianowicie zostania kapitalistą i utrzymywania się z renty.
 — Nie ze stołowania swych gości rzecz pewna zbierała owe dochody i spodziewała się zgromadzić kapitał, ale z urządzonej u siebie szulerni.
 Nie obawiała się odpowiedzialności w tym razie, nie było bowiem zdarzenia, aby tam kiedykolwiek zajrzała policja.