Mówiono, że była protegowaną przez osobistość nader wpływową w Prefekturze, z którą miała niegdyś blizkie stosunki w dniach swojej młodości.
Wszedłszy tam Grancey zauważył, iż przed zajęciem miejsca przy stole wypadało mu się przedstawić właścicielce zakładu, co też niechybnie uczynił wymieniając swoje nazwisko i tytuł przybrany, oraz dodając że będzie jednym z najwierniejszych jej gości.
— Wicehrabia!... to nia żart pomyślała Leokadja, podziwiając dystynkcyę młodzieńca który ją zdobył sobie odrazu.
Po obiedzie, szepnęła mu na ucho:
— Wypiłabym chętnie wraz z panem kieliszek Chartreus’u.
— Sam go pani podam — odrzekł z uprzejmym uśmiechem.
Przyniesiono rosół.
Grancey zasiadł na końcu stołu, ażeby mógł swobodniej badać fiizyognomję obecnych.
Obiad odbywał się wesoło, a przedłużał tem więcej, gdy po podanej czarnej kawie mężczyźni zapalili cegara, a damy cygaretki.
Napeszła chwila ukończenia obiadu. Wszyscy prawie obecni rozeszli się razem. Leokadja wtedy skinęła na nowo przybyłego pensyonarza i weszli do małego pokoiku, w którym urządzoną była kancelarya.
— Racz pan usiąść, panie wicehrabio — zaczęła, wskazując krzesło młodzieńcowi, który przeczuwając mające nastąpić badanie postanowił mieć się na ostrożności.
dalej.
— Pozwolisz pan sobie zadać parę zapytań — mówiła dalej.
— Owszem, mów pani, odpowiem na nie z przyjemnością.
— Jesteś pan Paryżaninem?
— Nie, pochodzę Touraine, ale mam zamiar osiedlić w Paryżu.
— Kto panu udzielił mój adres?
— Traf losu.
— Traf? — powtórzyła.
— Nie inaczej.
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/560
This page has not been proofread.