we drzwiach mężczyzna pięćdziesięcioletni, w bardzo eleganckim ubraniu i wszedł do jadalni.
— Widocznie był to dobry znajomy tego domu, jakaś osobistość „wyższej marki“ ponieważ przyjęto go okrzykami głośnej radości, ręce wszystkich wyciągnęły się ku niemu.
— Ach! mój najmilszy — zawołała Leokadja, siadając w pobliżu niego — wieki już upłynęły jakeśmy cię tu niewidzieli. Zkąd wracasz?
— Z Monte-Carlo.
— Dużo zgarnąłeś pieniędzy?
— Okrągłą sumkę...
— No! ile?
— Przeszło sto tysięcy franków.
Kobiety znajdujące się w liczbie obiadujących krzyknęły z podziwieniem.
— Sto tysięcy franków!-powtórzyła Leokadja — jak to brzmi pięknie. I przychodzisz je u mnie pozostawić?
— Nie, tego sobie nie życzę — odrzekł.
Po kawie, cygarach i cygaretkach, obiadujący zeszli na dół do pomienionej sali.
— Kto trzyma bank? — zapytała właścicielka zakładu.
— Ciągnijmy losy — ozwało się kilka głosów.
Zaczęto ciągnąć, a los wskazał jako bankiera Grancey’a, który zasiadłszy przy stole, rozłożył przed sobą banknoty i złoto, na sumę dwunastu tysięcy franków.
Po kilku pociągnięciach, przegrał, a skoro karty się wyczerpały, wstał z krzesła, ażeby ustąpić miejsca innemu bankierowi. Przegrał do stu luidorów.
Następny bank został wystawionym na licytacyę, utrzymał się przy nim ów dzentlemen przybyły z Monte-Carlo.
— Bank otwarty — rzekł, siadając, co znaczyło, że będzie trzymał wszystkie stawki i jednocześnie sięgnął do swego portfelu zawierającego dwadzieścia biletów bankowych.
Grancey usiadł między poniterami.
Rozpoczęła się teraz party nerwowa, hazardowna, gorączkowa, której szczegółów opisywać nie będziemy, ograniczając się na zaznaczeniu, że owemu nowo przybyłemu nie posłużyło szczęście jak w Monte-Carlo i że o drugiej
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/562
This page has not been proofread.