do kościoła św. Sulpicyusza i wraca do domu przed nocą dopiero.
— Jak wielkie zajmuje mieszkanie.
— Dwa pokoje z kuchenką na czwartem piętrze, z oknami wychodzącemi na dziedziniec.
— Czy mieszka sama?
— Dawniej mieszkała sama, od siedmiu jednak tygodni ma przy sobie pewną młodą dziewczynę, niejaką Różę robotnicę liczącą może osiemnaście lat.
— A zkąd ona pochodzi?
— Nie wiem nic więcej po nad to jedynie, że na wpół żywą z utrudzenia i tak bardzo osłabiona, że zdołała zaledwie zapytać o Joannę Rivat, przybyła tu pewnego wieczora i padła zemdlona.
— Czy pani Rivat znała ją już poprzednio?
— Znała proszę księdza i była tak uszczęśliwioną zobaczywszy ją, że płakała z radości.
— Mówisz pani, że na imię ma Róża.
— Tak, proszę księdza.
— A nieznasz pani jej nazwiska — pytał dalej przybyły.
— Podobno nie ma go, napewno jednak nie wiem.
— Nie wie pani zkąd przybyła?
— Niewiem, ale podobno z daleka...
— Czy ta dziewczyna czem się zajmuje.
— Tak. Haftuje dla jednego z magazynów przy ulicy Sévres.
— Więc wychodzi na cały dzień.
— Nie, gdyż dają jej robotę do domu, którą raz lub parę razy na tydzień wieczorem odnosi do magazynu.
— O której godzinie.
— O ósmej. Nie zatrzymuje się jednak nigdzie, pędzi jak strzała.
— Pani Rivat, czy nie odprowadza jej.
— Nie, w tym czasie bowiem zajętą jest przygotowywaniem ubiadu.
Ksiądz zapisał w notatniku kilka objaśnień odźwiernej i schowawszy go do kieszeni rzucił wzrokiem na dziedziniec, na którym złożone były deski, materyały budowlane i narzędzia malarskie, pod ścianą zaś wznosiło się rusztowanie.
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/676
This page has not been proofread.