— Będziesz pan żądał zwołania rady familijnej — zapytał notaryusz.
— Cóż pana tak dziwi to? Chodzi mi o to, aby prawa moje zostały określone i szanowane.
— Prawa te jasno są wyrażone w testamencie hrabiego d’Areynes.
— Czy jest pan tego pewien ironicznie zapytał — Gilbert.
— Ależ...
— Jesteś pan prawnikiem zanadto biegłym-przerwał Rollin — abyś nie wiedział o pewnym punkcie testamentu, jaki pociąga za sobą jego nieważność.
Notaryusz, niechcąc przyznać słuszności Gilbertowi odrzekł:
— Niewiem o jakiej właściwie nieważności pan mówi.
— Przypuśćmy — odrzekł Gilbert, śmiejąc się że nie jesteś pan dość biegłym prawnikiem, wszak nie będę wszczynał z panem dyskusyi w kwestyi, która będzie rozstrzygniętą na drodze innej. Powiem tylko, że choroba pani Rollin pociągnie za sobą wydatki wielkie. Czy mogę wiedzieć, jaką sumę może mi pan teraz wręczyć?
— Żadnej — odrzekł notaryusz — panu żadnej. Rachunek zdam radzie familijnej.
— Ona sama zażąda go od pana — brutalnie odrzekł Gilbert.
— Jest gotów. Po nad to niemam nic więcej panu do powiedzenia.
— I ja zarówno. Żegnam!...
Po wyjściu od notaryusza Rollin udał się do sędziego pokoju, załatwił interes w sprawie zwołania rady familijnej i następnie powrócił na ulicę Vaugirard.
Notaryusz nie zdołał jeszcze otrząsnąć się z oburzenia wywołanego w nim bezczelnością Gilberta. Gdy służący powiadomił go o przybyciu księdza d’Areynes.
— Czy wie ksiądz co się stało? — zapytał gościa.
— Wiem. Przed chwila widziałem się z Lucyanem Kernoël’em. Straszna rzecz. Przyszedłem poradzić się pana co robić dla zabezpieczenia interesów mojej kuzynki i jej córki.
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/736
This page has not been proofread.