smutne chwile, był wysłańcem tejże Rady i przybył by zabrać ją do wiezienia dla wymierzenia kary za ucieczkę z pod jej opieki.
Były dependent widział dobrze przestrach dziewczyny domyśleć się jednak nie mógł jego powodu.
— Niech pani nie obawia się mnie — rzekł. — Przychodzę jako przyjaciel dla spełnienia świętego obowiązku włożonego na mnie przez rodzinę pani.
— Moja rodzinę — powtórzyła Róża drżąco. — Więc ja mam rodzinę.
— Niech pani wysłucha mnie — rzekł Grancey tonem poważnym i przekonywającym. Chodzi o szczęście całego życia pani i być może — mojego. Niech pani nietylko wysłucha mnie uważnie, lecz i odpowie na moje, choćby się jej wydawało niedyskretne pytania. Przedewszystkiem powinienem przedstawić się. Nazywam się wicehrabia Grancey i jestem przyjacielem osób, które dzięki zwierzeniom pewnego, przypadkiem spotkanego człowieka sądzę, że pani jest ich dzieckiem utraconem w okolicznościach strasznych. Człowiekiem tym jest niejaki Juljan Servaize.
Róża zadrżała.
— Jest to nazwisko jednego z tych — rzekła — którzy odnieśli do merostwa jedenastego okręgu i podpisali protokuł znalezienia.
— Dnia 28 Maja 1871 roku.
— Tak, panie.
— Więc panu znanym jest ten protokuł?
— Znam go.
— Z jakiego powodu?
— Rada dobroczynności publicznej wydała mi kopję jego.
— Zapewne zgodną z tą?
Grancey wyjął z pugilaresu akt otrzymany przed kilkoma dniami przez Dupiata z merostwa jedenastego okręgu i przeczytał go głośno.
— Zgodne zupełnie — oświadczyła Różą.
— Była pani powierzoną — mówił dalej Grancey — mamce zamieszkałej w Saint Maur, następnie oddawszy na naukę do szkoły infirmerek, w końcu ulokowaną w domu zdrowia w Blois zkąd pani uciekła i uważana jest za zmarłą.
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/778
This page has not been proofread.