Obaj nikczemnicy osiągnęli zamierzony cel.
Gilbert dostrzegłszy ten wyraz wzroku Róży, pomyślał:
— Kocha go już, to dobrze. Nie będzie przeszkody żadnej.
Głośno zaś rzekł:
— I ty droga Blanko, zaciągnęłaś względem wicehrabiego dług wdzięczności, gdyż jemu zawdzięczasz odzyskanie ojca. To on odszukał cię i przywiózł do mnie. Winniśmy mu wiele, ale ten ogrom długu nie przestrasza mnie jednak. Znajdziemy sposób spłacenia!...
Po dłuższej chwili milczenia, Róża odezwała się:
— Niech ojciec mówi mi o mojej matce!...
— Zobaczymy twoją nieszczęśliwą matkę po powrocie do Paryża. Oby dał Bóg, by odzyskując ciebie mogła odzyskać rozum!...
— Będę ja pielęgnowała tak, że wyleczymy ją! — zawołała Róża.
— I ja mam nadzieję, gdyż szczęście bywa najskuteczniejszem lekarstwem. Wtedy będzie cię błogosławiła jak również i teraz, który wrócił cię nam i którego, zarówno jak i ja zechce jak najprędzej nazwać swym synem.
Teraz Grancey uważając tę chwilę za najwłaściwszą do rozpoczęcia swej roli podszedł do Róży i wzruszony spojrzał na nią wzrokiem błagalnym.
— Wróciłeś mi pan ojca — odrzekła podając mu rękę — i dzięki panu zobaczę moją matkę. Jestem panu wdzięczna i nie zapomnę mu tego nigdy!...
Rozpromieniony Grancey z szacunkiem złożył pocałunek na ręce dziewczyny.
Gilbert gładził wąsy z widocznem zadowoleniem.