Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/824

This page has not been proofread.



XXX.

 Nadchodziły święta Bożego Narodzenia.
 Już od tygodnia jałmużnik z więzienia la Roquette, miewał wieczorami w kościele św. Sulpicyusza konferencye, na które przybywali w znacznej liczbie wierni, pragnący posłyszeć kaznodzieję, którego sława wzrastała z dniem każdym, a wyrazy trafiały wszystkim do duszy.
 W wigilję Bożego Narodzenia, napływ pobożnych liczniejszym był niż zwykle.
 Wspaniała świątynia szczelnie była zapełnioną, a pod sklepieniem rozlegały się dźwięki organów i śpiewy.
 Duplat z Grancey’em umieścili się każdy oddzielnie po obu stronach kościoła, jeden po prawej, drugi po lewej.
 Obadwa, zakrywszy twarz rękoma, zdawali się być zatopieni w modlitwie.
 Skoro ostatnie dźwięki organów przebrzmiały, ksiądz d’Areynes ubrany w komżę i stułę, wyszedł z zakrystyi, a uklęknąwszy na parę minut przed wielkim ołtarzem, udał się na ambonę.
 Głęboka cisza zaległa w kościele.
 Mówić zaczął.
 Wzruszonym głosem, prostemi lecz obrazowo przedstawionemi słowy, wypowiedział ów wspaniały poemat, począwszy od stajenki Betleemskiej, aż do pagórka Golgoty, cudowny poemat, według którego Bóg zapragnął dla zbawienia świata urodzić się na słomie, a umrzeć za całą ludzkość na krzyżu.
 Gdy skończył, serca wszystkich biły przyśpieszonym tętnem, a oczy napełniły się łzami.
 Kościół zaczął opróżniać się szybko.
 Ksiądz d’Areynes powrócił do zakrystyi, gdzie duchowieństwo parafialne składało mu powinszowania z odniesionego tryumfu wymowy.
 Grancey wszedł wtedy do kaplicy Matki Boskiej i ukląkł przy jednym z krzeseł w pobliżu ołtarza.