Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/837

This page has not been proofread.

cze!... dozwalające zamieniać Domy zdrowia na więzienia i tortury niewinnych ludzi!
 — Cieszę się słysząc twe zdanie — odparł doktór Giroux — i jeżeli znajdziesz się kiedy w położeniu dającem ci możność do walki z tym prawem, ja pierwszy dostarczę ci de niej argumentów.
 Infirmerka otworzyła drzwi pierwszej celi w korytarzu.
 Doktor wszedł wraz z Lucyanem.
 Cela jak zresztą wszystkie inne była w przyzwoity sposób umeblowaną. Ogrzewana za pomocą koloryferu miała poddostatkiem łagodnego ciepła.
 Światła i powietrza nie brakowało, słowem niepodobną była wcale do więzienia.
 Pacyentka zamieszkująca w niej, była kobietą dwudziestopięcioletnią. Blada i bardzo smutna, miała oczy bezprzestannie zapełnione łzami.
 — Obłąkana z powodu doznanego zawodu w miłości — objaśnił doktór Giroux. — Nieuleczalna! Biedna kobieta cierpi srodze. Śmierć byłaby dla niej dobrodziejstwem.
 Było to prawdą.
 Przeszli do drugiej celi, następnie do trzeciej.
 Lucyan widząc wszędzie wzorowy porządek i łagodne obchodzenie się z choremi, aprobował w zupełności sposób kuracyi doktora.
 Wreszcie infirmerka otworzyła drzwi celi noszącej numer 4.
 Podwójne firanki u ukna, hermetycznie zapuszczone, powstrzymywały tu wszelką jasność.
 — Zapalić światło!... rozsunąć te firanki! — zawołał doktór Giroux.
 Infirmerka pośpieszyła spełnić polecenie.
 Blady promień zimowego słońca, oświecił nagle cele i pozwolił ujrzeć znajdującą się w niej młodą dziewczynę.
 Leżała ona na łóżku, ale nie spała. Głowa jej spoczywała na poduszkach olśniewającej białości.
 Utkwiony wzrok w daleką przestrzeń był bez wyrazu, nawet bez życia. Drobne ręce wychudłe do przezroczystości, przesuwała bezwiednie po splotach swych włosów.