Rajmund oparł się temu.
Wzbudziłby na pewno podejrzenie taki powóz stojący z zapuszczonemi storami.
Przechadzać się ustawicznie w tę i ową stronę na chodniku, nie było także rzeczą praktyczną.
Co więc począć?
Wyszedłszy z ulicy Tournelles po śniadaniu u księdza Raula, Lucyana z Rajmundem Schloss, szli w stronę Vaugirard, mając nadzieję odnaleźć w drodze jakiś sposób, którego im brakowało.
Traf, przyszedł im z pomocą w tym razie.
Na wprost pałacu d’Areynes’ów po nad sklepem kupca win, wisiały liczne tabliczki z oznajmieniem o lokalach do wynajęcia.
Jedna z nich nosiła ten napis:
— Ach! gdyby ten pokój wychodził na ulicę, jak to byłoby dobrze! — zawołał Rajmund. — Ztamtąd to można by wszystko śledzić z lornetką w ręku. Pójdziemy przekonać się o tem.
Zagadnięty w tym względzie odźwierny dał potwierdzająca odpowiedź.
Lucyan z Rajmundem poszli obejrzeć ów pokój.
Była to facyata, skromnie umeblowana, z oknem w dachu wyciętym, wychodzącym na wprost pałacu.
Z tego okna można było wzrok zatopić w dziedziniec i wgłąb apartamentów. Cena tego lokalu wynosiła dwadzieścia pięć franków miesięcznie.
Lucyan wsunął w rękę odźwiernemu banknot stu frankowy, mówiąc:
— Wynajmuję ten pokój na trzy miesiące i z góry płacę, ale chciałbym go natychmiast objąć w posiadanie.
— Dobrze, oto klucz — odrzekł z pokłonem odźwierny. — I odszedł pozostawiając obu przybyłych na facyacie.