Młody lekarz siedząc przy oknie facyaty, czuwał bezprzestannie, jedząc chleb z kawałkami szynki przyniesionej przez Rajmunda.
Czas upływał.
Uderzyła ósma godzina, a potem dziewiąta.
Wciąż cisza i milczenie.
Nakoniec o wpół do dziesiątej ujrzał Gilberta Rollin ukazującego się w pałacowym przysionku. Po za nim szły dwie osoby, ksiądz, który fjakrem przyjechał i jakiś bardzo elegancki młodzieniec.
— Ha! to zapewne ów narzeczony, wicehrabia de Grancey — mówił sobie Lucyan i wybiegłszy z facyaty, pędził jak strzała po schodach z piątego piętra.
W chwili, gdy wychodził na ulicę, otwarła się furtka w pałacowej bramie i wyszedł nią ów mniemany duchowny, oraz Gaston Deprèty.
Szli razem w stronę ulicy Bonapartego, rozmawiając cicho.
Lucyan szedł za niemi, nasunąwszy na oczy kapelusz i okrywszy twarz zawiązanym na szyi szalikiem.
Na placu świętego Sulpicyusza, Grancey uścisnął rękę swojego towarzysza i wsiadł do fjakra, wołając na woźnicę:
— Ulica Caumartin numer 22.
Ksiądz w dalszą drogę szedł pieszo.
Lucyan nie tracił go z oczu, utrzymując się w odległości dwunastu kroków zaledwie i ujrzał go wkrótce wchodzącym do jednego z domów przy ulicy Bonapartego.
— Dość jak na dzisiaj — rzekł sobie, zatrzymując w pamięci numer domu. Jutro będę wiedział nazwisko tego księdza.
I przywoławszy fjakra, jechał na plac Bastylii, do swego mieszkania.
Po spędzonej nocy bezsennie wstał rano o siódmej godzinie i udał się na ulicę Bonapartego, do domu, w którym ów duchowny zniknął.
— Wszak to tu mieszka ksiądz Desrues? — zapytał odźwiernego.
Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/858
This page has not been proofread.