Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/123

This page has not been proofread.

 Szedłem więc wśród błyskawic burzy i piorunów wojny, wśród więzień i pałaców, inkwizytorów i dozorców więziennych, ciemiężców i tyranów, bereł i koron. Wszystko to mieszało się w snach moich.
 Czasem miecz mój strącał jakąś koronę, to znów z tej korony kuto dla mnie łańcuchy. Potem zdawało mi się, że świat cały ginął w straszliwej konwulsyi. Widziałem siebie w krwi potokach; wypływałem na powierzchnię tego czerwonego oceanu, raz chwytając się trupa, to znów trumny, która zwolna po jego pływała falach. Kule świstały mi kolo uszu; sztylety błyskały nad moją piersią; kielichy trucizny przysuwały się do moich ust; i czułem jak kule trafiały we mnie, sztylety pierś przeszywały, trucizna szarpała wnętrzności; — a ja uśmiechałem się z pogardą, nie mogąc zginąć — bo miałem ją zobaczyć jeszcze. Zdążałem do celu: uzbrajałem ludy i podniecałem królów; wywracałem, niszczyłem; wznosiłem świątynie i trony; potem zaś nie widziałem już nic, czułem tylko, że cel swój chybiłem, że próżne były życie całe i wszystkie moje usiłowania. I ujrzałem tyrana, rozsiadającego się na stosach ciał moich braci, pijącego krew z czaszek pomordowanych i radośnie depcącego trupy, które za życia broniąc się do ostatka, teraz nie mogły już stawić mu oporu. Wtedy ujrzałem się blizkim śmierci, stojącym nad grobem i pragnąłem zniszczenia; lecz miałem zobaczyć ją raz jeszcze, — nie mogłem zginąć!
 Potem marzenia moje przeniosły mię w jakieś miejsce, które nie pomnę, bym widział kiedykolwiek. Było to w chłodną noc jesienną, przy blasku srebrzystego księżyca, wśród grobów przy podziemiach jakiegoś kościoła, nad którym widniał znak naszego odkupienia. Wsparty na pół złamanej włóczni, z której razy nieprzyjaciół nie zdołały zatrzeć słowa wolność, czekałem pod cieniem liści u-