Przepowiedziane trąby zagrzmiały, ziemia zadrżała, błyskawice skrzyżowały się w przestrzeni, a grom, ostatni grom zagrzmiał, jak gdyby w nim skupiły się wszystkie orkany i burze, które kiedykolwiek światem wstrząsnęły. Ludzie padali, jedni na kolana, inni na wznak, oślepli, kłosom słabym podobni. Ja jeden stałem i szedłem w obecności Boga mojego ku tej, którą kochałem na ziemi. Napróżno wokoło mnie buchały płomienie, napróżno potok iskier spadał na moją głowę; napróżno chaos przyrody całej szedł na mnie i powstrzymać mię usiłował: zwyciężyłem rozpętane wichry, lawiny śnieżne, stosy lodowe, ognie wulkanów; wszystko to nie podlegając dawniejszym prawom kończącym się w straszliwym zamęcie, powstrzymywało me kroki. Wola mej duszy jednak, która nie mogła przestać istnieć, walczyła, z konwulsyami konającej materyi i to wystarczało: musiałem zwyciężyć. Doszedłem do niej, otoczyłem ją ramionami, gotów bronić przed wszystkiemi siłami świata, przeciw niebu nawet. Lecz ta ostatnia myśl błysnęła zaledwie na chwilę, bo zanadto ją kochałem, aby pragnąć dla niej mego losu. Zdało mi się, że jej szepcę słowa miłości, i że ona stawszy się aniołem, zwraca jeszcze wzrok swój na tego, którego kochała, będąc śmiertelną. Cała, to moja, była pociecha w tej wielkiej ruinie ludzi i świata. Nie pragnąłem innej pociechy, a serce me podziękowało za nią wszechmocnemu Bogu, który już zaczynał świat sądzić.
Sen mój przybrał wtedy kształt mniej wyraźny. Słyszałem głosy wydobywające się z otchłani i drugie, odpowiadające im z niebios, oskarżenia, po których następowało milczenie, lub krzyki złowrogie. Widziałem postaci, mknące obok mnie bądź z szybkością wichru, bądź powoli, jak orszak pogrzebowy idące. Chwała Boga zlewała się z chwałą mej duszy, która kochała tak czystą i wzniosłą miłością, chociaż tyle rzeczy ciągnęło ją ku ziemi i wokoło widziałem
Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/127
This page has not been proofread.