i duchy eteru wypuszczające harfy z swoich dłoni, aby ją podziwiać przez chwilę. Lecz nadaremno: brakło mu słowa, wyrazu, barwy; a jednak serce jego miotało się z miłości; drżał każdy jego nerw, głos wyrywał się z krtani, lecz kiedy wychodził na usta, słowa były chłodne, porównania słabe i bez życia, barwy blade, przekwitłe; a jednak rozpalone ognisko gorzało mu w łonie a wyobraźnię miał egzaltowaną, płodną, bogatą. Lecz nic nie mógł wyrazić i młoda piękność uważała go za pozbawionego zmysłów. Ulitowała się nad nim; łza spłynęła z jej rozrzewnionego oka; potem pożegnawszy go, uleciała dalej, jak ulatuje motyl z kwiatu bez woni; bo zapach jest mową kwiatu. Wiodąc za nią oczyma pozostał samotny i opuszczony, z wściekłością w sercu, a z ustami niememi. A kiedy rozpłynęła się w fali oddalenia, jak obłok różowy gdy się stapia z błękitem nieba, on boleść swą wylał w skargach gorzkich, w rozdzierających westchnieniach i złorzeczeniach. Ach! gdy zniknęła, wszystko mu się wydało nędzne i bez powabu! Ach! jakże mu wszystko w życiu obrzydło rychło. I tę straszliwą melancholię, która wżerała mu się w serce szponami sępa Prometeuszowego, musiał znosić w milczeniu, nie mogąc jej wypowiedzieć. Musiał noce długie spędzać w męce i konaniu, aby przy promieniach jutrzni go zapytano: „Co ci jest, że jesteś tak blady, tak przybity? Nie możemy odgadnąć twego cierpienia?“ Musiał przebywać dni żałoby, a żaden przyjaciel go nie pocieszył, żaden nie przycisnął go do serca. Bo gdzież znajdzie przyjaciela ten, którego nikt nie może zrozumieć? Tak bez miłości i bez przyjaźni życie jego stało się jakoby ziemią nieznaną, której wybrzeża bite burzą napróżno pragną pocieszającego blasku słońca. Znalazł się sam na ziemi, a otoczony ludźmi nie miał sobie podobnych. Wówczas rozpacz bez litości i bez wyrzutów zaczęła go dławić w swych żelaznych ramionach.
Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/136
This page has not been proofread.