Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/165

This page has not been proofread.

nia, żale i płacze żałoby; i nie będzie mógł umrzeć szczęśliwy, i długa nadzieja zawiodła!
 Smutnie przeszedł miejsca, które porzucił w swej młodości, w piękny poranek majowy; a kiedy sądził, że jest daleko od wszelkich oczu, odetchnął całą piersią powietrzem rodzinnem; i powietrze to przypomniało mu jego dzieciństwo, pieszczoty matki, śpiewy piastunki, błogosławieństwo starego ojca; i łza spłynęła z pod jego powieki, której nigdy nie zamknęło niebezpieczeństwo. Obejrzał się jeszcze, czy go kto nie widzi; potem, zanurzywszy rękę w zanadrze, wydostał zwitek mały: podniósł go do ust, rozwinął i żółty proch rozprysnął się dokoła, a potem upadł na piasek.
 „Ziemio polska, wróć do swej matki“, rzeki stary żołnierz. „Niosłem cię przez świat cały, przyciśniętą do serca; a teraz oddaję cię, skąd wziąłem.“
 Westchnął, a rzuciwszy ku niebu wejrzenie wzruszone, w las się zagłębił, postępując swą drogą.


────────