Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/168

This page has not been proofread.

dzień zgasi. Kilka obłoków zawisłych na otaczających szczytach odbijało jeszcze odblaski świecące, podobne do duchów, które rozciągają skrzydła ku przepaści i ważą się w powietrzu nad otchłanią. Jeszcze jedno spojrzenie. I wszystko znikło, zginęło, pogrążone w nicość, roztopione w mroku.
 Lecz cóż to za jasność srebrna igra na szczycie Mont­‑Blanc, jakby odblask lampy grobowej na ogromnym grobowcu? Jakiż to obłok biały, barwy perłowej, wznosi się stopniowo i płynie po falach lazuru? Każdej chwili staje się wyraźniejszy, żywszy, świetniejszy. Już wieńczy czoło władcy Alp. Już jest ponad nim. Już go porzucił w milczeniu, jak Anioł-Stróż, który na chwilę tylko zawisł nad grobem śmiertelnika i płynie dalej. Już jest na połowie niebios. Po srebrze promieni, po Boskim przepychu, po gwiazdach blednących dokoła, po majestatycznym pochodzie, po oku jakby łzami zaćmionem, poznaję królową nocy.
 Scena się zmieniła. Chmurka jest kochanką księżyca. Odkąd się pojawił, płynie, idzie za nim wszędzie, miesza się z jego promieniami, zazdrosna o kochanka, stara się go zasłonić przed oczyma światów, które zdają się mu przesyłać wejrzenia czule. A Mont­‑Blanc odziany jest suknią tkaną z bladych promieni i mrocznej pary; kilka gwiazd tylko błyszczy ponad tem czołem, dla którego niegdyś słońce niedość posiadało promieni. Śniegi, które kilka chwil temu miały dyament tkwiący w każdym płatku, teraz przyćmione i bezbarwne. Zdaleka góra zdaje się być przegrodą rozciągniętą między niebem i ziemią, ale przegrodą słabą, z mgieł utworzoną i chwiejną; z każdą chwilą sądziłbyś, że się rozwieje. Lecz nie, to tylko promienie księżyca się chwieją. Ona zawsze jest wielka, wspaniała i nieruchoma. I dniem i nocą zawsze jest blizka niebios. Na wiosnę śnieg wieczny błyszczy na jej czole i har-