Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/173

This page has not been proofread.

 W tych miejscowościach wyobraźnia może bujać dowoli z zupełną, swobodą. Może wzlatywać od szczytu do szczytu, od skały do skały — spuszczać się ślizgając po zaokrąglonych górach fali kaskadowej, podnosić się od parowu do parowu, rozwijać skrzydła i bujać nad ogromnemi przestrzeniami lodowemi, pokrytemi śniegiem, — iść dalej awanturniczą drogą portykami z lodu, błękitnawemi galeryami i ruchomymi mury, — zwiedzać kopuły i arkady, wodą potoków wyżłobione, piramidy śniegu wiatrem osypane, — rzucać się na dno przepaści po schodach fal, płynących w głąb ziemi, potem wrócić na górę, pędzona huraganem, co kręci się i wyje po szczelinach skał, — iść z biegiem wężowego strumyka, — zatrzymać się na chwilę, oddychając zapachem kwiatów przytulonych pod sklepieniem lodowem, deptać miękką murawę, rozciągnąć się na potoku i oddać się jego rwącej fali, — odbić się z ziemi i lecieć ku błyskawicy, co zdaje się wytryska ze skały, zanim jeszcze huragan w nią uderzy ciężkiemi skrzydły, zbliżać się do gromu, co śpi, budzi się i zasypia znowu na gór wierzchołkach; — znużona odpocząć może na łożu z mgły, opartej na słupach kryształowych, albo w kolebce z różowych chmur, kołysanych słodko w lazurze, podczas gdy wieczna cisza Mont-Blanc króluje nad wiecznym hałasem tego wszystkiego, co ją otacza, — wreszcie zstąpić w dolinę, dając się porwać lawinie, toczącemu się grobowi, co wymyka się z pośród świerków i jaskiń, pokrywając równinę olbrzymim grobowcem.
 Oto co myślałem, stojąc na iglicy Bréventu. Ale wyobraźnia moja nie rozwinęła lotu. Zdala od Mont-Blanc bujała w stronach innych...


────────