frau, ponury Wetterhorn i dokoła gromadę skał, wszystkie w zbroicach z lodu nieprzeniknionego dla promieni słonecznych. Potem wpadliśmy w długą dolinę bagnistą, bezpłodną, opuszczoną i pustą, zamkniętą między górami nagiemi i dzikiemi, pozbawioną zieloności, usianą szczątkami i odłamami skał, przeciętą kilku strumieniami, zasłaną żwirem i wielkiemi płachtami śniegu. Zaprowadziła nas do Andermatt, wsi dość znacznej na skraju górzystych pustyń tej części Szwajcaryi, o pół mili od Mostu Dyabelskiego. O godzinie dziewiątej wieczorem, w ciemną noc pochmurną, posuwaliśmy się z przyjacielem ku sławnemu mostowi, który starożytne legendy przeznaczyły za mieszkanie księciu ciemności. Niebo było zamglone; niekiedy tylko zbłąkany promień księżyca spływał aż na ziemię; niekiedy tylko samotna gwiazda złotym punktem zabłysła na chwilę w bezmiarze i znikła wkrótce. I droga nasza otoczona skałami połupanemi w przepaści, ciosanemi najróżniej, miała w sobie coś ponurego. Godzina, dzika okolica, czas i miejsce, do którego dążyliśmy, wywierały na nas dziwne wrażenie. Nie było to przerażenie, raczej coś mętnego i melancholicznego w naszych wrażeniach. Szelest naszych kroków rozlegał się za nami; wśród tego ustronia głos nasz brzmiał uroczyście; potok szumiący w dali zdawał się wydawać słowa niezrozumiale, pochodzące z innego świata. Czem dalej szliśmy, tem bardziej droga nasza ścieśniała się między dwiema ścianami skał spiczastych, po ich bokach przesuwały się białawe obłoki, lub czuwała płynna mgła, podobna do złych duchów, czyhających w ciemnościach na swą zdobycz. Zdaleka w łonie góry, która zamykała nam drogę, zauważyliśmy otwór czarny: była to galerya często napotykana w skałach, znacznej długości. Zagłębiliśmy się wewnątrz, a to trochę świa-
Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/199
This page has not been proofread.