bem i morzem, bez nadziei ratunku, bez chęci ocalenia się i jedynem wspomnieniem zajęty, jedynem, które przekwitłe serce jeszcze do żywszego bicia przymuszało.
A tymczasem srożyły się wichry wokoło, bałwany rozpryskujące się w pianę, to jak ogromne góry, to jak śniegowe zamiecie słabemu statkowi groziły, wszystko zdawało się konać co chwila i co chwila ostatnią wysilać się mocą: świsty wiatru krążyły po zamglonem powietrzu, jak tysiące syczących żmij, huk piorunu rozlegał się po przestrzeni, jak gdyby z nim razem całe sklepienie niebios zdruzgotane leciało w przepaść. Chmury, to rozprute, to znowu w jedno zbite, przelatywały górne obszary, jak potoki, ze skał się walące. Zewsząd niechybny cios, nieunikniony koniec się zbliżał; z przodu, z tyłu, po bokach wzdęte fale śmierć zwiastowały rykiem, podobnym do ostatniego jęku konającego świata; a ON bez bojaźni siedział nad sterem i pewną ręką kierował statek tam, gdzie wścieklej walczyło morze z wichrem i gdzie wiry kręciły się, porwane nieznaną siłą w otchłanie bez granic. A jednak dotąd nie mógł zginąć pomimo własnej woli i napadu burzy; jak ziarnko piasku niesiony na niezgłębionym przestworze, z jednej fali do drugiej przerzucany, nigdzie zgonu doczekać się nie mógł; ciągle z jednego bałwanu wyrwany i w drugi popchnięty, daremnie oddawał się całej wściekłości oceanu, puszczonego bez wędzidła, nie mógł, nie mógł umrzeć! — I znowu rozpacz zaczęła silniej miotać jego duszą i powstał z mokrego siedzenia i wyciągnął ręce do burzy i błagał potęgi nieba i piekła, by zakończyły życie, nieznośne porównaniem uszłego, krótkiego szczęścia z długiem i obecnem nieszczęściem. Lecz poznał, że próżne były modły, że czas jeszcze nie nadszedł i że gwiazda przeznaczenia nie wylała jeszcze z łona wszystkich promieni. Zarzucił więc płaszcz szeroki
Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/55
This page has not been proofread.