wszystko, i ten mnie nauczył, że w owej okropnej, straszliwej nocy, kiedy Zbilud, Zema, Sambor i Bodzanko napadli na dom Małgorzaty w skutku dania im ostatniej, pogardzającej niemi, odpowiedzi, postanowiła była zamknąć się dobrowolnie przed zgrają lubieżnych, natrętnych rozbójników i żyć raczej w grobie, ale nieskażona, ale niewiarołomna.
— O szlachetna niewiasto! o szczytny wzorze prawych, nieugiętych małżonek! Więc nam źle o ich ślubach ze Zbiludem mówiono?
— Oszukano nas — odpowie Dobrogniew. — Ależ nie tu koniec — mówił dalej dobry, stary giermek. — Czcigodny kapłan z nadzwyczajną bojaźnią i boleścią opowiadał mi że Bodzanko podobno domyśla się już o schronieniu Małgorzaty i że wkrótce ta nieszczęśliwa kobieta znowu zagrożona będzie nową okropnością.
— O, nie, Dobrogniewie! — przerwał mu Wacław. — Krew i życie prawego rycerza należy się obronie skrzywdzonej piękności.
Rzekł i natychmiast wydał rozkaz do zbrojenia się. Pocieszny to był widok, kiedy w drobnem Świętosława ciele na hasło do boju męska zaczęła się radować dusza. Biegał, czyścił, dźwigał ciężkie żelaza i, nie umordowany, znosił, podawał mniemanemu ojcu oręże. Sam, w lekką przybrany zbroję, nie posiadał się z uniesienia. Jakież wrażenie czynił on na Wacławie, na tej tęsknej, rozżalonej duszy jego! Już wszystko było w pogotowiu. Młody rycerz szczególniej względem papierów na przypadek niepowrotu dał zlecenia te same, co pierwej, Dobrogniewowi i rzewnie go uściskał. Dano znak, spuszczono z głuchym łoskotem obrończe zamku mosty. Przeszła z wesołą odwagą zbrojna drużyna Wacława i pod samotną proszowicką. wieżycę zmierzała niecierpliwie za wodzem.
Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/93
This page has not been proofread.
────