Na te słowa oniemiały stał Mikołaj, a Sambor tak dalej mówił:
— Dziękuj Wacławowi, on ocalił twojego syna!
— Kto? Wacław, mój wróg najzaciętszy?
— On sam, mówię ci. Lecz nie dosyć: dziękuj proszowickiej wieży, że ci dochowała twoją Małgorzatę! Gdyby nie te okowy byłaby się ona i tam przede mną nie skryła. Zbilud i Zema polegli z Wacława ręki, ale Bodzanka jeszcze wolny. Idź, śpiesz pod proszowicką wieżycę, może tej nocy ten twój anioł doskonałości niewieściej stanie się jego ofiarą! Bądź zdrów, nie lituj mojego skonu, ze wszech miar zasłużyłem na to!
Wtem porwano ku rusztowaniu Sambora. Przerażony Mikołaj nie zabawił ani chwili. Całą rotę rycerzy wziął z sobą i pośpieszył do Proszowic. Ile w ich sile było, dążyli szybko; ani przykrość dróg, ani utrudzenie nie kładło im tamy. Nakoniec, długo w noc jadąc, ujrzeli się pod Proszowicami. Ale nie samą tylko ujrzeli upragnioną wieżycę, lecz wieżycę, zbrojnym żołnierzem otoczoną dokoła. Opasujące ją żołnierstwo za pierwszem zbliżeniem się Mikołaja silnie na rycerzy jego uderzyło. Nie mniejszy odpór i Mikołaj ze swojej dawał strony.
— Tak, to on, on zapewne, Bodzanka, ze swymi łotrami! — rzeki z cicha do swoich mąż Małgorzaty.
— To on, przyjaciele, to Bodzanka — odezwał się do swoich Wacław. — Niewinność, cnota i powinność rycerza! Takie okrzyknął hasło młody pan na Siewierzu i: „Za mną!“ — zawołał.
Czemuż Mikołaj nie słyszał tego świętego hasła, na które najokropniejszy bój się rozpoczął? Mikołaj Wacławowych, a Wacław jego towarzyszów broni, gdziekolwiek rumakami swojemi obrócili, jak martwe drzewa albo wielkie wycinali krzewy.
— O Boże! jakiż to krzyk? — ozwie się na w pół umarła Małgorzata w wieży do Maryi. — Mieliżby
Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/95
This page has not been proofread.