W szron zwierzchni oblec wrzące krwi mej fale —
Łzy zabić w oczach — zdławić w piersiach żale,
Być jako posąg lśniący, a zlodniały —
Mieć duszę z żaru, a czoło ze skały
I, gdy cię żegnam — żegnać jak nieznaną,
Bardziej nad siebie i Boga kochaną!
Jak tu nie upaść w tej ostatniej chwili,
Kiedy mnie rozpacz na dziecię zbezsili,
Kiedy mózgowi wśród piekielnej spieki
Ten dzień się wyda ostatnim dniem z tobą,
To pożegnanie — jak rozbrat na wieki,
I przyszłość cała — jedną żalu nędzą,
Z żmij, zwitych razem, tkaną cierpień przędzą,
Serca zabójstwem — rozumu chorobą —
Bytem nicości — wiecznym ciebie brakiem,
Nocą, gdzie wiecznie, bez powrotu słońca
Ja konać będę, a bez konań końca,
Z nieskazitelnym potępienia znakiem,
Nigdy niezmiennym w zmiennych zdarzeń kole,
Jak skorpion duszy, wyrytym na czole!?
Ot, duch mój cały chyli się w świat szału,
Jak tyko wspomni o chwili rozdziału,
A gdy dni lepszych uchwyci nadzieję,
Wierzyć nie zdoła i, jak trup, blednieje.
Tak żyję śmiercią i umieram życiem,
Że skonem dla mnie już wszystko się stało;
Mógłbym psów nocnem, wściekłem, smutnem wyciem
Żalić się Bogu — bo płaczem za mało!
Lecz księdza spowiedź ni świętych ołtarze
Ni ziemia cała nic mi nie pomoże; Ile chcę razy krzyknąć w sercu: „Boże!“
- ↑ Wiersz dotyczy Delfiny Potockiej.