Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/47

This page has not been proofread.

 Nie kadziłem światu i świat mnie nie kochał. Odjeżdżam; dokąd idę? Któż mnie to powie przed mą ostatnią godziną? Nikt na ziemi, a niebiosa nie chcą przemówić.
 A zatem, daleko od tych miejsc wleczmy istnienie, patrzmy na nowe twarze, ściskajmy nowe dłoni! Za każdym krokiem więzy przyjaźni i miłości słabną; pierwsze tylko silne są, namiętne i prawdziwe. I co mię czeka na mojej drodze? Dni szczęścia i wzruszeń zmniejszać się będą co roku; niesmak, nuda...
 Lecz po co myśleć o tem, kiedy jestem tu jeszcze, gdzie czułem tyle? Gdzie w kilku chwilach skupiłem wszystkie siły całego życia, aby podziwiać i wielbić? Pozdrówmy raczej pozdrowieniem pielgrzyma miejsca, których nigdy może los nie dozwoli mi ujrzeć. Lemanie! Zacząłem od ciebie i kończę twojem imieniem. Zobaczę cię w marzeniach; w snach przesunę się jeszcze po tobie. Woń kwiatów twych brzegów, twe fale zaokrąglone, twe żagle białe, twe pagórki i skały twoich brzegów, nie zaginą dla mnie a wyobraźnia zaznaczy je silnymi rysami. Z lubością będę otaczać się niemi, gdy tu już nie będę.
 Żegnaj! Za godzinę ślad mych kroków zniknie na tem wybrzeżu, na którem stoję teraz. Żegnaj! Echa już nie powtórzą szelestu moich wioseł, ni kroków mego konia. Żegnaj! Niech miejsca, gdzie byłem szczęśliwy, kwitną i będą szczęśliwe, nawet wtedy ten, co tu najpiękniejszemi napawał się różami, nie będzie ani na brzegach tych, ani na ziemi!
 W drogę, w drogę! — Skończyłem! — W drogę, w drogę! — Oto jestem. Żegnajcie! Żegnajcie! — W drogę, w drogę!
 Wietrzyk chłodny wkrótce osuszy łzę co spływa mi po licu! Jedzmy! Liście jesienne pokrywają drogę; podróżny cicho po nich przejdzie i sen uśpi jego żale.


────────