Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/60

This page has not been proofread.

wieśniaków; potem tyle wspomnień, całe dziecięctwo moje przesuwa się przez kratę grobowca i otacza mię przy zwłokach mojej matki, potem przychodzi łoże śmierci i ostatnie pożegnanie, później lata młodości. Stój! Natknąłem się na Wstyd. Powalił mię na ziemię. Nie, nie, nie powstanę już nigdy.
 Nie, nie posłyszę już nigdy swojej mowy, wśród której muzyki wzrosłem, w której pierwsze słowa zwracałem do rodziców, pierwsze słowa do Boga. Dzień każdy w mej pamięci dźwięki jej osłabia; już mowa polska brzmi w mych uszach jak harmonia zasłyszana we śnie, którą, się rozkoszować można, lecz ująć jej niepodobna. Nie wiele pragnę. Pragnę tylko jednej pieśni, podobnej do tych, jakie słyszałem ponad równinami memi, gdy w locie muskały kłosy złote i zbóż fale. Niech jaki głos zaśpiewa mi ją w godzinę śmierci, a z spokojniejszem sercem spojrzę w Wieczność.

6.
ROZPACZ.

 Szatanie! Szatanie! Władco ciemności i skazańców! Użycz mi trochę twej siły archanielskiej, abym mógł znieść nieszczęścia, które ze wszystkich stron spadają na mnie.
 Wzgarda ludzi niewiele mi znaczy. Cóż mnie po nich? Czy ich zniewagi nie ścięły się lodem dokoła serca mego, nie pokryły go nieprzeniknioną tkaniną? Wzywam wszechświat do walki; tem lepiej, jeśli padnę. Podepcą mnie nogami; też dobrze. Lecz ta, którą kochałem, ta, w której oczach miałem być bohaterem, przeznaczonym na męczeństwo, ona pogardza mną także! Myśl ta nazbyt ciężka dla mej głowy.
 I zatrułem jej życie. Jeśli zwróci oczy ku latom ubiegłym, spostrzeże u nóg swoich klęczącego nędznika, okrytego wstydem, szyderstwem, przekleństwami. Dziewczyno, co uczynisz natenczas? Wstrzą-